Trochę off-topowo, ale...
Do ścieku trafia dokładnie tyle samo nadmiarowej soli w obu przypadkach (dokładnie tyle, ile zostało usunięte ze 100 L kranówki). I tak nie ma to większego znaczenia, gdyż nie jest to tak naprawdę ściek — czyli uciążliwe dla środowiska składniki. A przynajmniej nie w tej skali, bo większa skala kiedyś była testowana w historii ludzkości i doprowadziła do wyjałowienia znacznej części obszaru Żyznego Półksiężyca.
Tym, co rzeczywiście może mieć jakiś (choć wciąż niemierzalny w przypadku pojedynczego akwarysty) wpływ, jest zużycie wody, która trafia via kanalizacja do Wisły i opuszcza nasz ubogi w wodę kraj. Tym niemniej, jeśli ktoś wylewa "odpad" z RO na ogródek, omija ten problem i może spać snem sprawiedliwego. Chyba że boi się powtórzyć na swoim ogródku wspomniany historyczny efekt zasolenia gleby w Mezopotamii — ale to będzie fobia raczej niż racjonalna obawa.
Alternatywne rozwiązanie proekologiczne — dla osób nieposiadających ogródka — "odpad" można butelkować i sprzedawać jako wodę mineralną. Prawdziwą wodę mineralną, a nie jakiegoś źródlanego Żywca o zawartości minerałów 311,5 mg/L.

Aktualny stan jest taki, że jeśli właściciel domu korzysta z własnego ujęcia, to licznik wody idzie do kosza (mam zainstalowany na odejściu od domu, nie na hydroforze i kiedyś rzeczywiście na jego podstawie płaciłem za ścieki). Obecnie w takim przypadku płacę ryczałtowo za 12 m³ miesięcznie i nie ma znaczenia, ile wyleję (na czym jestem zresztą sporo stratny).
Zakładam zatem, że chodzi o wodę wodociągową z podziałem na dom i ogród.
Ale...
W przypadku ogrodu to trzeba zadbać o małą retencję i zbierać deszczówkę (teraz rozpęta się burzliwa dyskusja o jakości warszawskiej deszczówki
