Na początek przegląd najpopularniejszych gatunków dostępnych w naszych sklepach, z którymi miałam do czynienia w moich akwariach.
Najsmutniejszy, w mojej opinii jest los Brotia pagodula, które wyłowione w swojej ojczyźnie na pograniczy Tajlandii i Birmy jedzie do nas tylko po śmierć. Źle znoszą transport, muszlę mają ciężką i kruchą i podczas obijania się o swych współtowarzyszy niedoli wiele ulega uszkodzeniu i ginie. Są płochliwe i najdelikatniejszy bodziec powoduje, że zamykają się w muszelce i nie żerują. Do sklepu docierają słabe i wychudzone tak, że z powodu zaniku mięśni i tkanki łącznej stopa nie jest w stanie wytworzyć podciśnienia niezbędnego do chodzenia po kamieniach i szybie. Taka Brotia odpada od szyby, przewraca się, nie może wrócić do prawidłowej pozycji, smutny widok... Brotia pagodula prawdopodobniej jest w dużym stopniu uzależniona od filtracji jako źródła pokarmu, a tego zwykle w akwariach nie ma. Brotie lubią silny prąd wody, sadowią się u wylotu filtrów, ale tam nie znajdują pokarmu. Brotie to duże ślimaki, muszle są grube i masywne, więc potrzebują dużo pokarmu i dużo wapnia, co trudno zapewnić w akwariach towarzyskich z rybami. Problemy z tymi ślimakami są tak powszechne, ż ostatnio coraz rzadziej są importowane. Na szczęście.
Brotia herculaea nieco lepiej sobie radzi w akwariach, ale problemy z erozją muszli też są u nich powszechne.
Tylomelanie z moich obserwacji radzą sobie w akwariach całkiem dobrze, potrafią utrzymać muszle w niezłej kondycji, rozmnażają się w akwariach, ale to właśnie o ich los, jako gatunków martwię się najbardziej. Są to gatunki endemiczne, występujące w wulkanicznych jeziorach Sulawesi i jak każdy endemit są dużo bardziej narażone na wyginięcie, niż gatunek zasiedlający duże obszary i zróżnicowane środowiska. Są bardzo popularne i pożądane przez akwarystów na całym świecie i ich odłów musi mieć ogromną skalę. Nie wiem ile ton (?) setek ton (?) rocznie trafia z Dalekiego Wschodu do akwariów na całym świecie. Tymczasem mimo możliwości rozmnażania ośmielę się powiedzieć, że jest to dla ślimaków podróż w jedną stronę. Większość akwarystów nie jest zainteresowanych rozmnażaniem, są to gatunki rozdzielnopłciowe, więc trzeba mieć parę, gatunki między sobą się nie krzyżują (mogę się mylić) a często są kupowane dla ozdoby: „poproszę tego z żółtym ciałkiem i tego z czarnym w białe kropki”. Trzeba też pamiętać, że większość szczęśliwych narodzin w naszych akwariach, to efekt zapłodnienia w naturze - ciężarna matka przyjechała i tu urodziła swoje dzieci. Nie znalazłam nigdzie szczegółowych danych o parametrach wody w jakich żyją poszczególne gatunki Tylomelanii, ani nawet o miejscu, z którego jeziora pochodzą. Jednak samo to, że gatunki żyjące w symbiozie z gąbkami szybko tracą swoich gąbczastych przyjaciół w akwarium, a gatunki, których muszla pokryta jest grubym wapiennym osadem, osad ten także tracą, świadczy, że warunki jakie im sprawiamy są inne niż w środowisku naturalnym. Nie muszę dodawać, że gorsze.
Neritina sp. nie może zamknąć cyklu rozrodczego w słodkiej wodzie, więc ślimaki te w 100% pochodzą z odłowu. Najpowszechniejszym problemem jest jak w przypadku Brotia - długi transport powoduje wychudzenie ślimaka a ponieważ jego ciało tkwi dość głęboko w muszli, obkurczona stopa nie jest w stanie przysysać się do podłoża i ślimak nie może chodzić i żerować, ginie z głodu i zostawia nam w spadku ładną muszelkę. Z moich obserwacji wynika, że tzw. helmety (Neritina pulligera) radzą sobie dość dobrze, jednak trzeba pamiętać, że paradoksalnie kupowane są do zjadania glonów, a jak je zjedzą, to akwarysta się cieszy, ale ślimak głoduje. Z tzw. batmanami (najprawdopodobniej Neritina auriculata) nie miałam do czynienia.
Faunus ater i podobna, ale mniej popularna Stenomelania torulosa radzą sobie dość dobrze, ale rozmnożenie ich graniczy z cudem. Muszle mają dość odporne na uszkodzenia, więc transport znoszą dość dobrze.
Z moim ostatnim nabytkiem - Mieniplotia scabra - wiążę spore nadzieje ze względu na ich biologię podobną do popularnych „świderków” (Melanoides tuberculata, Tarebia granifera, Melanoides maculata), ekspansywną naturę, zdolność do inwazji nowych obszarów. Na razie widuję je od czasu do czasu, więc chyba żyją. Nie zdobędą na pewno popularności dużych, kolorowych Tylomelanii.
Są oczywiście jeszcze zatoczki i rozdętki, które kocham, ale one nie budzą we mnie większych rozterek etycznych. No i „Helenki”, które są poza sferą moich zainteresowań

Co wynika z mojego przydługiego postu? Chciałabym, żeby kupowaniu ślimaków do akwarium (oczywiście również wszystkich innych żywych stworzeń, zwłaszcza tych pochodzących z odłowu ze środowiska naturalnego) towarzyszyła świadomość tego, co się z tym wiąże. W przypadku importowanych ślimaków z całym okrucieństwem uwidacznia się sytuacja, kiedy w ręce ludzi trafiają zwierzęta, o których nic nie wiedzą. Nie wiedzą, bo nikt nie wie, nikt nie zbadał, nie opisał, nawet pełen najlepszych chęci akwarysta starający się zapewnić swoim pupilom najlepsze warunki, przeszukując internety nie może znaleźć poważnych, szczegółowych informacji o biologii gatunku. Przeraża mnie okrucieństwo biznesu, który wygrania tony zwierząt z ich naturalnego środowiska i rozwozi po świecie mając świadomość, że to krótkotrwała rozrywka dla ludzi.
Nie wystarczy wrzucić ślimaka do akwarium i liczyć, że sobie poradzi. Ja dopiero sama boleśnie się przekonałam, że jedne sobie radzą lepiej nie gorzej a inne wcale. Informacje znalezione w różnych źródłach okazały się niewystarczające, niektóre mylące i ślimaki, które wydawało mi się, że będą łatwe w hodowli, takie nie były a inne, niedoceniane, cieszą mnie, bo żyją.
A na koniec powiem Wam coś. Idealnym według mnie gatunkiem ślimaka do domowych akwariów jest Pomacea diffusa, czyli popularna ampularia. To duży ślimak, dobry do obserwacji, dobrze przystosowany do warunków przeciętnych akwariów roślinnych czy towarzyskich, zjada glony, ale nie rośliny, mamy mnóstwo atrakcyjnych kolorystycznie mutacji, łatwo się rozmnaża, ale i łatwo kontrolować jego populację poprzez usuwanie jaj. Ale jest nielegalna...